wersja: EN | PL |
Miss Pustyni (Miss of the Desert) « |
październik 2013 |
Jest ich może kilkanaście. Polska Baszkówka – 15-kilogramowy kolos, Adamana znaleziona na śmietniku, rosyjski Karakol i cudowny Middlesbrough…. Wszystkie zjawiskowo orientowane, ze strużkami spływu, które wyrzeźbiła ziemska atmosfera. Często świeże – czarne jak smoła. Takiego meteorytu nie kupisz. Możesz o nim pomarzyć albo mieć najwyżej kopię. Nasza stoi na komodzie w holu – średniej jakości gipsowy odlew Middlesbrough. Ale i tak wzbudza zachwyt gości. „Jaki piękny meteoryt” – mówią. Kiedy dowiadują się, że to kopia, przeżywają zawód, a jeszcze większy kiedy zobaczą prawdziwe okazy – nieraz obsypane rdzą, spękane…
|
Szukanie meteorytów nie jest łatwe... |
W tym roku pustynia nas nie rozpieszczała. Fundowała przebite opony i karnie odsyłała do warsztatu, objawiała niespodziewane łachy piachu i kazała chwytać za łopaty. Albo była bajkowa, ale meteorytów na niej jak na lekarstwo. A nam się marzył, jak zwykle, jakiś chondryt węglisty, ureilit i koniecznie coś większego w ciekawym kształcie. Listę naszych zamówień miała gdzieś, dając od czasu do czasu to, na co miała ochotę. Szukaliśmy na różne sposoby. Sumiennie w skupieniu od bladego świtu z przerwą na lunch (konserwa, placek, oliwki). Na luzie, gadając i omiatając wzrokiem przesuwający się za oknem samochodu horyzont. Jeździliśmy na strzałę i halsowaliśmy. Ale to ona stawiała warunki. Postanowiliśmy pokazać jej nawet, że nam nie zależy i zajmowaliśmy się przyrodą – gadaliśmy z krukami, ganialiśmy jaszczurki, drażniliśmy węża…. Uciekliśmy na kilka dni nad ocean. Myśleliśmy, że po powrocie przyjmie nas z otwartymi rękoma. Nic z tych rzeczy! Mało intrygujących znalezisk, a zazwyczaj mieliśmy mnóstwo szczęścia. Z oporami, ale nauczyliśmy się pokory. Postanowiliśmy nawet zrobić ukłon w jej stronę. – Zróbmy flagę – zadecydował Woreczko, kiedy zobaczył porzucony bezpański palik. Ale co na nim powiesić? Pod uwagę brane były różne części garderoby. Zwyciężyła opcja czarnej bandamki z trupimi czaszkami i napisem „Zatoka Piratów”. Pomysł bardzo spodobał się obsłudze stacji benzynowej, ale i pustynia stała się łaskawsza. Tym bardziej, że dołączyliśmy do tego rytuał wciągania flagi każdego ranka i jej zwijania po zakończeniu poszukiwań. Przy dźwiękach mojego tam-ta-ram tam-tam-tam….
|
…ale dla tych kilku chwil warto |
To był ostatni dzień na pustyni. Właściwie ostatni zjazd – mknęliśmy prosto do asfaltu, z idealnym słońcem, ale trochę nostalgicznie i w milczeniu. Już właściwie byliśmy gdzie indziej, bo mieliśmy przed sobą napięty plan zwiedzania – jedna góra, jeden fort, jedno miasto. Chcieliśmy zobaczyć ludzi i zjeść coś innego. Jechaliśmy ciesząc się jeszcze wolnością, jaką daje pustynia. Długo zastanawiałam się czy to powiedzieć. – Słuchaj, może jeszcze powinniśmy zostać, pojechać głębiej, szukać jakoś inaczej, zrobić coś? – zaczęłam. I w tym momencie coś intrygująco mignęło za oknem. Woreczko bez wiary zakręcił. Rzuciłam okiem i zobaczyłam linie spływu. – On jest taki sam jak ta kopia na komodzie. Nigdy nie widziałeś czegoś takiego – powiedziałam w szoku i nie ruszając się z samochodu schowałam twarz w dłonie. Woreczko wysiadł. – Nieee, to kopia – stwierdził zupełnie absurdalnie. W tych pustynnych klimatach wszystko może się wydać rzeczywiste – widzieliśmy już galeony sunące po piasku czy nieistniejące miasta. A i hunterzy robią sobie dowcipy podrzucając w punkty znalezisk czarne zwyczajne kamyki. Za moment klęczałam już na piasku i przypatrywałam się drobnym spękaniom skorupy i aksamitnej powierzchni. – To nie kopia – powiedziałam. Zaczęliśmy robić zdjęcia. – Nie ruszaj go jeszcze, ja go podniosę – zaznaczyłam. Wiedziałam, że nie będzie nawet na centymetr zakopany, że będzie płaski od spodu. Woreczko poszedł do samochodu zmienić baterię w aparacie (akurat teraz musiała wysiąść!). Podniosłam go. Ciekawe, że stał na piasku do góry nogami. Pustynia widocznie zdążyła go już odwrócić. Na spodzie wyczułam palcami, jakby kawałek gumy. Pomyślałam, znowu absurdalnie, że to klej – coś jakby ktoś kopię przykleił do pustyni. Guma odpadła. Przyjrzałam się jej w panice. To był malutki kokon, z którego zdążyła się już wyląc liszka. Znowu zaczęliśmy robić zdjęcia, gratulować sobie. – Ile waży jak myślisz? – zapytałam. – No ze 230 gram – powiedział Woreczko. – Chyba żartujesz! Nie umniejszaj mojego znaleziska. Moim zdaniem ze 310 – ważyłam go w ręku. Zresztą niewiele się pomyliłam – 391 gram. – A jak go nazwiemy – zastanowił się Woreczko. – To Desert Miss – powiedziałam. Teren przeszukiwaliśmy do wieczora. Raczej bez nadziei, bo takie okazy zazwyczaj są jedynakami. Po zachodzie słońca pojechaliśmy na stację benzynową na wystawną kolację – kurczaka z ryżem i zimnego Sprite’a. A w nocy leżąc na karimatach i patrząc w niebo znowu rozmawialiśmy o przypadku, o szczęściu i o niezwykłym pożegnaniu, które zgotowała nam pustynia. Zwinęliśmy flagę. Na zawsze.
|
Przypisy |
Meteoryty orientowane (Meteoritical Bulletin): Baszkówka, Middlesbrough, Karakol. wiki.meteoritica.pl: Baszkówka |
Źródła (sources): |
wersja: EN | PL |
Woreczko Meteorites 2002–2018 © Jan Woreczko & Wadi (Polityka prywatności) | Page update: 2018-12-16 23:18 |