Wystawa meteorytów w Muzeum Techniki w Warszawie « |
czerwiec-wrzesień 2010 |
Tekst artykułu Kosmos może być w zasięgu ręku z numeru 2 kwartalnika METEORYT z 2010 roku. autorzy: Wadi & Jan Woreczko |
Kosmos może być w zasięgu ręki |
Ile można mieć meteorytów pochowanych w szufladach? My mieliśmy kilkaset. Od czasu do czasu zabieraliśmy je na towarzyskie spotkania, a potem znowu wracały do pudełek. Nieraz myśleliśmy, aby zaprezentować je szerszemu gronu, ale gdzie i komu? |
400 metrów kamieni |
Organizatorzy z grupą przyjaciół pod banerem zapraszającym na wystawę u wejścia do Muzeum Techniki w PKiN. Fot. Iza Puszcz (więcej zdjęć z wystawy) Późną jesienią wybraliśmy się do Muzeum Techniki na otwarcie wystawy „Przedwojennego radia czar”. Jej kurator i nasz przyjaciel Paweł Żochowski rzucił wtedy niezobowiązujące: „a może by tak zrobić wystawę meteorytów?”. Pomysł był ciekawy, ale do przemyślenia. Tymczasem pięć minut później Paweł przedstawiał nas znajomym już jako tych „od wystawy”. W styczniu spotkaliśmy się z Pawłem — kuratorem naszego przedsięwzięcia bardziej zobowiązująco, choć przy piwie. Po pierwsze — zaproponował datę otwarcia. Po drugie — zabukował czterystumetrową salę w Muzeum Techniki. Nie było więc odwrotu. Najbardziej przeraziły nas te metry „Ja tu prezentowałem swoją kolekcję minerałów i wyszło fajnie” — przekonywał Paweł. „No tak, ale one mają i jakąś formę, i kryształy, i kolor, i są tak różne” — wyraziłam obawę. Jak zatem pokazać czarne kamienie, aby zwiedzający nie umarł z nudów? Nad tym pytaniem mieliśmy zastanawiać się przez następne kilka miesięcy. A razem z nami... Andrzej S. Pilski. Wybór osoby nie był przypadkowy. Andrzej ma na koncie świetną wystawę meteorytów we Fromborku, kilka fajnie napisanych książek i wiedzę na interesujący nas temat. Doskonale też orientuje się, co kto ma w kolekcji, a my marzyliśmy o pokazaniu pięknych okazów, niekoniecznie tylko naszych. „Czy pomysł mu się spodoba?” — zastanawialiśmy się. Na początek oznajmił, że będzie przejazdem w Warszawie i chce zobaczyć salę wystawową. Czekaliśmy na niego z niecierpliwością i ciekawością. Andrzej, jak zapewne wszyscy wiedzą propaguje chodzenie boso, a tego dnia mróz był trzaskający. Zaskoczył nas kurtką puchową i... japonkami. Przechadzał się po monstrualnie wielkim pomieszczeniu w Pałacu, gdzie jeszcze stały radia, rozmyślał i właściwie niewiele mówił. Potem pojechał do Fromborka, zostawiając nas w niepewności. W środku nocy dostaliśmy od niego e-maila z mnóstwem pomysłów, które przyszły mu do głowy w pociągu. Kiedy przyznał, że nie bardzo mógł usnąć, bo tak go pomysł zakręcił, odetchnęliśmy. My też nie mogliśmy spać! Uwierzyliśmy, że we trójkę uda się to zrobić. |
Godzina zero |
Zaczęła się ciężka i mało romantyczna praca. Leżące za szkłem „zwykłe” kamienie dla Kowalskiego mogą być mało ciekawe. My chcieliśmy opowiedzieć skąd przybyły, co jest w nich niezwykłego i jak te niepozorne kamienie można pokochać. Wizja ta zmieściła się na dziewięćdziesięciu planszach i trzystu rozbudowanych podpisach. Pisaniem tekstów podzieliliśmy się, a całą grafiką zajął się Woreczko. W międzyczasie toczyliśmy między sobą boje o koncepcję wystawy. Potem gotowe już plansze pilnie studiował Andrzej i profesor Łukasz Karwowski. My pokornie usuwaliśmy błędy. Cóż, człowiek uczy się cały czas! Jednocześnie wspólnie z plastykiem z muzeum Andrzejem Kłoskiem planowaliśmy układ gablot. Zaczęliśmy od opowiedzenia mu o meteorytach. Cały czas przerywał i zadawał pytania w rodzaju: „a te węgliste, to ile będzie gablot”, „ten duży kamień to taki czy taki” — tu zataczał rękoma krąg. Potem nasz plastyk zaszył się w domu i po dwóch tygodniach przedstawił pierwszą koncepcję. Podzielił salę wystawową na trzy części — okręgi. „W jednej będą leżały meteoryty z Marsa, w drugiej z Księżyca a w ostatniej reszta” — oznajmił triumfalnie. Trzeba było mu ponownie wyjaśniać, czego jest dużo, czego mało, co jest ładne a co mniej, co jest dostępne a co nie. Początki były więc trudne, ale potem szło coraz lepiej. Przerzucaliśmy się pomysłami. „Zróbmy fragment pustyni z piachem, meteorytami, roślinami i zwierzyną” — zaproponowałam. „A może by tak zdjęcie Hoby naturalnej wielkości? I koniecznie jakiś okaz do dotykania” — zastanawiał się Andrzej S. Pilski. To udało się zrealizować. Niestety, nie ma drugiej skrzyni z piachem i zakopanymi okazami. Marzyło nam się, aby zwiedzający wyposażeni w wykrywacze metalu mieli szanse usłyszeć to przeciągłe biiip i znaleźć pierwszy meteoryt. Woreczko cały czas uzupełniał listę okazów, które chcielibyśmy zaprezentować. Mieliśmy obawy, czy te cuda uda się ściągnąć. Tymczasem nikt nie odmówił! Mało tego, znaleźli się oddani sprawie, którzy swoje meteoryty przywieźli na miejsce — Kazio Mazurek, Marcin Cimała, Łukasz Smuła... W weekend przed otwarciem, kiedy gabloty były prawie gotowe, wparował z ciężkimi pakunkami rozpromieniony Zbyszek Gruba. „O cholera” — powiedział i zaczął zachwycony oglądać prawie gotową ekspozycję. „O cholera” — powiedzieliśmy my wypakowując skarby, które nam przywiózł. Był to największy Białystok jaki widzieliśmy, płyta Świecia, Krasnojarsk z certyfikatem i cała masa dużych meteorytów żelaznych. Zresztą tych zachwytów było wcześniej więcej, kiedy do gablot trafiały okazy m.in. Tomka Jakubowskiego, Jakuba Radwana czy ogromna Ghubara Tomka Kubalczaka. Dziękujemy Wam wszystkim. |
Zrób wystawę |
Przygotowanie wystawy jest kosmicznym przedsięwzięciem. W chwilach zwątpienia, a było ich wiele, zastanawialiśmy się, czy kosmos nie jest przypadkiem poza zasięgiem, a całe przedsięwzięcie nie skończy się całkowitą klapą. Chcesz zrobić wystawę meteorytów?
Czy zrobilibyśmy to jeszcze raz? Pewnie!
Zdjęcia z wystawy można zobaczyć na stronie |
Wadi & Jan Woreczko |
Page since: 09 2010
Woreczko Meteorites 2002–2015 © Jan Woreczko & Wadi | Page update: 2015-08-20 12:48 |