version: EN | PL |
Sołtmany - nowy polski spadek « |
kwiecień/maj 2011 |
Początek tego roku nie był dobry dla meteoryciarzy. Nigdzie na świecie nie zaobserwowano żadnego spadku. Radość więc była ogromna, kiedy wreszcie pojawił się gość z kosmosu. Tym większa, że na miejsce lądowania wybrał sobie niewielką kolonię Sołtmany pod Giżyckiem.
Kiedy dotarliśmy na Wydział Geologii UW, mikrosonda była gotowa do pracy. Przed monitorami (trzema) siedział profesor Łukasz Karwowski (z Wydziału Nauk o Ziemi Uniwersytetu Śląskiego) w asyście pani Lidii Jeżak, która obsługiwała to skomplikowane urządzenie. Kiedy na monitorze pojawił się pierwszy obraz próbki, profesor był w swoim żywiole. – Zaczniemy od badania fazy metalicznej, potem faza siarczkowa, a na koniec zostawimy sobie największy smaczek – fazę krzemianową – tłumaczył wpatrując się w monitor. Radował się na widok miedzi rodzimej, plagioklazów (nigdy takich nie widziałem!), zachwycał się skorupą obtopieniową (zobaczcie to jest warstwa tzw. czarnych żyłek). Kiedy na monitorze pojawiły się wyniki badania oliwinów i piroksenów z chondr, zaczęliśmy gorączkowo sprawdzać na wykresie zawartości fajalitu i ferrosilitu (definiującym typ chondrytu zwyczajnego), gdzie je umiejscowić. Wypadło jak nic, że Sołtmany są typu L. Profesor powtórzył badanie, tym razem sprawdzając zawartość oliwinów i piroksenów w matriks meteorytu. – Mocne L – zawyrokował z zadowoleniem. Woreczko złapał za telefon i zadzwoni do Andrzeja Pilskiego, który od początku sugerował, że meteoryt jest tego typu. – Mam dobrą wiadomość – powiedział podekscytowany. Zabrzmiało to tak, jakby na świat przyszło dziecko. Andrzej aż roześmiał się po drugiej stronie słuchawki. Skojarzenia miał dokładnie takie same. Sołtmany zaczęły nabierać tożsamości.
Dla nas ta historia związana z tym kamieniem zaczęła się dwa tygodnie wcześniej.
|
W poprzek Polski |
W niedzielę 1 maja byliśmy w Świnoujściu, kiedy od Andrzeja dostaliśmy informację, że pod Giżyckiem spadł meteoryt. Zdarzenie miało miejsce w sobotę o godzinie 6.03 rano. Informacja sensacyjna, niespodziewana, news, który chciałby usłyszeć każdy miłośnik meteorytów. Po pierwszych ochach i achach Andrzej przeszedł do konkretów. Poprosił nas o pomoc i zapytał, czy moglibyśmy tam pojechać. Jego obowiązki zawodowe mu nie pozwoliły, a sprawa była niecierpiąca zwłoki. Informacja spadła jak grom z jasnego nieba (meteoryt z jasnego nieba). Do wieczora Andrzej zweryfikował informacje i przysłał zdjęcie okazu. W poniedziałek o czwartej rano wyruszyliśmy do Giżycka. O dziewiątej, kiedy byliśmy w Malborku[a], Andrzej poprosił, aby zajechać do Fromborka i ustalić szczegóły. Zadanie było niełatwe: zebrać wszystkie możliwe informacje, relacje świadków, zrobić dokumentację fotograficzną miejsca, okazów i kupić próbki, które pozwolą zbadać nowy polski meteoryt i go sklasyfikować. Mieliśmy też przygotować grunt do zakupu okazu do zbiorów Muzeum we Fromborku. I najważniejsze – podał nam kontakt do osoby, która wszystko koordynowała w Giżycku. Był to pan Roman Rzepka. Trasa z Fromborka do Giżycka kojarzyła nam się z komputerową grą. Byliśmy na zaawansowanym poziomie: mierzyliśmy się milionem zakrętów, wąską drogą obrośniętą drzewami i królestwem dziur. Jeden odcinek, ku rozpaczy drogowców, przejechaliśmy po świeżo wylanym asfalcie. Dopiero o 14.30 zapukaliśmy do zniecierpliwionego pana Romana. Dzień wcześniej państwo Rzepkowie jako pierwsi byli na miejscu spadku. Zarekomendowali nas też właścicielce meteorytu. Po wstępnych ustaleniach, doprecyzowaniu informacji pojechaliśmy z panem Romanem do gospodarstwa, gdzie spadł meteoryt.
|
Oko w oko |
Przyjęto nas bardzo miło. I wzięliśmy się do pracy. Spisaliśmy wstępnie relację, kupiliśmy próbki do badań, niestety było już za późno na robienie zdjęć. Rozmawialiśmy też z właścicielką meteorytu, jakie powinny być dalsze losy okazu – najwłaściwszym rozwiązaniem byłoby, aby trafił do kolekcji instytucjonalnej[1]. Oczywiście była okazja porozmawiać o meteorytach, o pasji, naukowych badaniach. Opowiedzieliśmy też ciekawe historie polskich meteorytów. Więcej mogli sobie przeczytać w „Nieziemskich skarbach” – Andrzej ofiarował im swoją książkę ze specjalną dedykacją. Ludzie okazali się przesympatyczni, nie pragnęli też rozgłosu medialnego. Zapytaliśmy, czy możemy dnia następnego przyjechać i zrobić zdjęcia. Kiedy my jedliśmy kolację u państwa Rzepków, Andrzej już kontaktował się z profesorem Tadeuszem Przylibskim z Wydziału Geoinżynierii, Górnictwa i Geologii Politechniki Wrocławskiej, który miał przeprowadzić badania. Zjawiliśmy się w gospodarstwie rano we wtorek. Rozmawialiśmy jeszcze o okolicznościach spadku i sfotografowaliśmy okaz, miejsce spadku, w asyście gospodarzy zrobiliśmy rekonesans wokoło szopy, w którą meteoryt uderzył. W południe pożegnaliśmy życzliwych gospodarzy. Najwyraźniej byli już zmęczeni sytuacją. My też nie chcieliśmy nadużywać zaufania. Wpadliśmy jeszcze do Giżycka i w deszczu i śniegu ruszyliśmy do Warszawy. |
Wielkie bum |
Pani Alfreda budzi się codziennie około 6 rano, wstaje robi kawę i zapala papierosa. 30 kwietnia 2011 roku było tak samo.
Wstaję zawsze o 6 rano, sama z siebie. Parzyłam kawę, zapaliłam papierosa i otworzyłam okno, aby kuchni nie zadymić. Usłyszałam coś, ale nie wiedziałam co. Gwizd, jakby leciała bomba, potem był wielki huk. Właściwie długi łomot, jeden łomot. Syn Marcin był w łazience i pomimo zamkniętych drzwi też wszystko słyszał. Wybiegliśmy z domu, Marcin dosłownie w jednej skarpecie. Myśleliśmy, że budynek się wali (państwo Lewandowscy zmieniają właśnie pokrycie dachu - ciężki eternit na lekką blacho dachówkę). Patrzymy, wszystko stoi. W dachu szopy nad drzwiami była dziura. Wtedy zobaczyliśmy leżący przy szopie eternit i duży urwany kawałek wiszący na gwoździu. Marcin powiedział, że może jakiś ptak coś upuścił. Ja stwierdziłam: co to musiałby być za ptak? Patrzyliśmy w niebo, bo nad nami często latają samoloty. Może któryś coś zrzucił? W tym momencie nie było samolotów. Niebo było bezchmurne, ale słońce jeszcze mocno nie świeciło. Pięć metrów od dziury, przy stercie desek leżał czarny kamień. Podniosłam go. Czy był ciepły? Nie był zimny jak inny kamień. Był inny, może trochę cieplejszy. Potrzymałam go i położyłam na ziemi. Miałam go rzucić, ale jednak położyłam. Wróciliśmy z Marcinem do domu. Spojrzałam na zegarek, była 6.06. Na podwórku byliśmy nie dłużej niż 3 minuty. Potem pojechałam do córki Anity do Giżycka. Od razu powiedziała: mamo, to meteoryt. Wtedy przypomniałam sobie, jak tydzień wcześniej oglądałam na Discovery film o meteorytach z takim gościem z długimi włosami (prawdopodobnie Robert Haag). Wróciliśmy z córką na miejsce. Fragmenty były rozrzucone na 4-5 metrów, duży się odbił. Kawałki leżały przy schodku pod dziurą. Pozbieraliśmy je. Resztę już potem zięć z córką doszukali. Wzięliśmy kamień do domu i się nad nim głowiliśmy.
Pani Alfreda, konkretna i trzeźwo myśląca osoba, podzieliła się z nami jeszcze dziwnym spostrzeżeniem: Kiedyś zawsze tata przychodził do mojego męża i o 6 rano pili kawę. Ja nie wstawałam tak rano. Ojciec zmarł w czerwcu, mąż przetrzymał go rok. Pomyślałam, że ten meteoryt to jakiś znak. Może w niebie razem pili kawę i coś im upadło?
Właścicielka meteorytu z córką i przyszłym zięciem chodzili jeszcze za oborą i szukali kamieni, jednak nic nie znaleźli. Pani Alfreda zadzwoniła do lokalnej gazety, która powiadomiła pana Romana Rzepkę interesującego się meteorytami. Następnego dnia rano pan Roman z żoną odwiedzili panią Alfredę i potwierdzili przypuszczenia córki, że kamień jest meteorytem. Pan Rzepka dał znać Andrzejowi Pilskiemu z obserwatorium we Fromborku. Andrzej powiadomił nas.
|
Spisane na gorąco |
Nasze spostrzeżenia dotyczące spadku były następujące: 1. Opis dźwiękowy (jeden świst, jeden huk, brak wybuchów) wskazuje na to, że spadł jeden kamień. Nie było odgłosów świadczących o fragmentacji. Huk, który słyszał świadek spowodowała prawdopodobnie fala dźwiękowa. 2. Okaz jest orientowany, po złożeniu fragmentów wydawał się kompletny. Jeśli nawet nastąpiła fragmentacja, zaszła bardzo wysoko. 3. Dziura w dachu i ślad na betonie, który pozostawił spadający kamień, pozwoliły orientacyjnie wyznaczyć, kierunek lotu i kąt nachylenia do pionu. Leciał z północnego wschodu, 2–3 stopni odchylony od pionu. Meteoryt wybił idealną dziurę w grubej deskę (nie połamał jej). Świadczy to o tym, że miał ogromną prędkość[2]. 4. Masa główna okazu ważyła ok. 813 g, TKW ok. 1066 g. Wagę większości okazów podała właścicielka. Być może jakieś odłamki znajdują się jeszcze pod deskami ułożonymi wzdłuż szopy. Masa główna i część fragmentów była ważona na elektronicznej wadze kuchennej (informacja zaskoczyła nas na urlopie i nie mieliśmy wagi laboratoryjnej)[3]. 5. Meteoryt wygląda jak chondryt zwyczajny. Ma skorupę o naturze chondrytowej, bardzo jasne wnętrze z widocznymi małymi ziarnami metalu i troilitu. Praktycznie nie widać chondr[4]. 6. Poszukiwania kolejnych okazów nie mają sensu. Gospodarstwo znajduje się na cyplu nad Jeziorem Wydmińskim. Za oborą jest podmokły, grząski teren. Z powodu remontu dachu domu, na podwórku znajduje się mnóstwo kawałków eternitu, desek, itp. |
Wyścig z czasem |
Do domu wróciliśmy skonani. Ale to dopiero następny dzień, 4 maja dał nam do wiwatu. Telefony urywały się od rana, odpowiadaliśmy na maile. Jednocześnie Woreczko fotografował i ważył fragmenty, ja spisywałam relację. Wieczorem na http://wiki.meteoritica.pl wrzuciliśmy pierwsze informacje. Spakowaliśmy pierwszą partię i zamówiliśmy kuriera. Profesor Tadeusz Przylibski czekał na okazy. Słał też maile, jaki ma plan działania. Kiedy próbki znalazły się we Wrocławiu, znowu czekała je podróż. Tym razem w towarzystwie profesora Przylibskiego i Tomka Jakubowskiego pojechały do Marcina Cimały. Zostały pocięte i przygotowane do badań. Jednocześnie profesor gorączkowo szukał ośrodka w Europie, który przeprowadziłby badania krótkożyciowych izotopów, co pozwoliłoby ustalić, jak długo meteoryt przebywał w kosmosie. W niedzielę, 9 maja, o północy dostaliśmy informację, że zrobią to Włosi (badania przeprowadził Dr. Matthias Laubenstein z Laboratori Nazionali del Gran Sasso). Warunek był jeden – do środy 11 maja muszą mieć okaz, bo badanie powinno być przeprowadzone nie później niż dwa tygodnie od spadku. Woreczko na gwałt szukał kuriera, który dotrzymałby terminu. Kiedy kurier zabrał paczuszkę z obawą śledziliśmy trasę, którą wędrowała do Włoch. O, jest w Paryżu, dlaczego w Paryżu – denerwowaliśmy się. Odetchnęliśmy dopiero, kiedy Włosi przysłali maila, że przesyłka dotarła. Było to w środę o 16.00. Zatem FedEx jest godny polecenia! W poniedziałek Woreczko spotkał się z profesorem Markiem Lewandowskim, który zabrał do Krakowa ostatnią partię próbek. |
Powiedz, kim jesteś |
Jednym z fragmentów zajął się profesor Pierre Rochette z CEREGE Aix-Marseille Université z Aix-an-Provence we Francji, który podczas konferencji ING PAN w Krakowie przeprowadził badania podatności magnetycznej. Wyniki pomiarów zinterpretował profesor Lewandowski: Sołtmany to chondryt o niewielkiej ilości minerałów magnetycznych, z niewielkim stopniem deformacji wewnętrznej (nie doświadczył kolizji z innym ciałem przestrzeni międzyplanetarnej). Wygląda więc na to, że po rozpadzie ciała macierzystego, pierwszym i ostatnim miejscem jego spotkania była Ziemia. Dokładnie taką samą diagnozę postawił profesor Karwowski. Meteoryt jest na Ziemi od dwóch tygodni i jego poznawanie dopiero się zaczyna. Miał jednak sporo szczęścia – został znaleziony i szybko trafił do laboratoriów.
A my? Znaleźliśmy się w miejscu i czasie, gdzie czekała na nas kosmiczna przygoda. I choć wszystko okazało się dużo bardziej skomplikowane niż myśleliśmy, trzymaliśmy w dłoniach kamień, który 72 godziny wcześniej był w Kosmosie!
Więcej szczegółów na portalu http://wiki.meteoritica.pl, prowadzonym przez Wadi i Woreczko, gdzie na bieżąco są również zamieszczane wszystkie ważne wiadomości i wyniki. |
Przypisy |
[a] „Kosztowało” nas to dwie fotki z policyjnych radarów ;-( [1] Początkowo pani Alfreda podkreślała, że nie pragnie medialnego rozgłosu, upubliczniania nazwiska i wizerunku oraz prosiła pana Rzepkę o pomoc w wybawieniu jej z „kłopotu”, jakim dla niej był ten kamień. Został kupiony cały materiał, jak zaoferowała na sprzedaż pani Alfreda. Kilka fragmentów odłożyła, jak to określiła „na pamiątkę”, natomiast największy fragment (main mass) deklarowała sprzedać Andrzejowi Pilskiemu. [2] Ponieważ meteoryt został wyhamowany w atmosferze zapewne zmienił się pierwotny kąt jego lotu, więc nie jest to kąt z jakim wszedł on w atmosferę. W oszacowaniu kierunku lotu należy również wziąć pod uwagę fakt, że uderzenie w deski dachu mogło zmienić zarówno kąt, jak i kierunek (rykoszet), więc podany kierunek północno wschodni należy traktować jako prawdopodobny! Trzeba też uwzględnić wpływ wiatru na kierunek lotu meteorytu. Zakładając spadek swobodny w atmosferze i przyjmując prosty model, że meteoryt to kula o gęstości 3,35 g/cm3 (średnia gęstość chondrytu) i masie 1 kg oraz współczynniku oporu 0,45 spadająca w polu grawitacyjnym – to musiał on spadać z prędkością co najmniej 82 m/s (około 295 km/h). [3] Waga wszystkich fragmentów, jakie udało się zważyć (na wadze o podziałce co 1 gram). Część fragmentów nie była ważona, pani Alfreda miała odłożonych „dla siebie” kilka fragmentów zawiniętych w chusteczki higieniczne, które zostawiła: „na pamiątkę”, „dla córki”... [4] Po badaniach na mikrosondzie profesor Łukasz Karwowski z całą pewnością stwierdził, że jest to chondryt typu L. Przeprowadzone pomiary zawartości fajalitu (Fa) dały wynik około 25,6, natomiast ferrosilitu (Fs) ok. 21,9. Wskazuje to na mocną L-kę.
|
Źródła (sources): |
O meteorycie Sołtmany na portalu o polskich meteorytach wiki.meteoritica.pl • Fotografie: Wadi & Woreczko |
W tle strony muzyka zespołu Yello
version: EN | PL |
Woreczko Meteorites 2002–2018 © Jan Woreczko & Wadi | Page update: 2018-01-15 22:52 |